Dziś jest ten szczęśliwy jesienny dzień, w którym przedstawię Ci opowieść o poważnej treści, ale w nieco infantylnej oprawie. Mam nadzieję, że polubisz ten intrygujący kontrast, a on pobudzi Cię do refleksji. Ogólnie mówiąc, przed Tobą anegdotka, która dotyczy efektu kreatywności ludzkiego umysłu, oraz trudu zwalczania stereotypów. A wszystko oczywiście będzie krążyło wokół tematu swetra. A to niespodzianka, co nie? Jak widać, tytuł wpisu nie wprowadził Cię w błąd. Może dodatkowo zaintryguje Cię to, że baza mojej opowieści w pewnym stopniu oparta jest na faktach? Jednak już parę lat minęło, odkąd noszę w pamięci wspomnienie tej ciekawostki więc musisz się liczyć z tym, że mój mózg prawdopodobnie nieco ją podrasował. Inaczej mówiąc, ukisił. Jaki z tego wniosek? Jak przystało na kiszonki będzie smród i radosna dawka witaminek? Zobaczymy. Póki co, po prostu wgryź się w całą historię i baw się dobrze. Oto przed Tobą mój drogi człowieku opowiastka na sterydach, która być może zachęci Cię do kreatywnego rozmyślania na temat codzienności. Takiego niezobowiązującego, na przykład o tym, z czego wykonany został Twój sweter. Weź kilka mocnych wdechów i chłoń wszystkie witaminki, które odkryjesz w trakcie czytania. Rozsiądź się wygodnie. Już mówię, o co chodzi.
Dawno, dawno temu na początku XXI w. w ówcześnie poczytnym magazynie popularnonaukowym, natknęłam się na artykuł dokumentalny, w którym została opisana historia życia pewnej kobiety. Mieszkanki jakiejś podgórskiej miejscowości, która miała hodowlę psów pasterskich. Cudnie można by rzec. Szczęściara z niej! Czyste górskie powietrze, „eko” życie wśród natury i praca będąca jednocześnie hobby. Wiem, że nie dla każdego jest to spełnieniem marzeń. Brak cywilizacji za oknem, no i ta wiecznie ciągnąca się ślina z psiego pyska to rzecz dla większości ludzi wręcz wykluczająca możliwość uznania takiego życia za miłe. Żeby było jasne, nie dyskryminuję fizjologii psów pasterskich! Absolutnie! Zachęcam do poczytania sobie o tych rasach. Są piękne, przyjazne i bardzo mądre, ale pamiętam, że gdy byłam dzieckiem jednorazowe pogłaskanie psa rasy Berneńczyk, było jednoznaczne z powstawaniem abstrakcyjnych malowideł na moim ubraniu – innymi słowy serii dzieł sztuki nowoczesnej pod tytułem „w objęciach niepokojąco lepkiego błota”. To wspomnienie jest wciąż żywe. Brrr, ale do rzeczy. Odsuwając od siebie subiektywne odczucia, uznajmy po prostu, że owa Pani była farciarą. Ba ona była szczęściarą jakich mało, będąc zadowolona ze swojego życia.
No dobra, wszystko fajnie, ale po co właściwie o niej mówię? Czym tu się fascynować? Oj, jest czym! Mianowicie, wyobraź sobie, że owa kobieta stała się przedsiębiorcą zero-waste w swoim zawodzie! Szalone, co nie? Zanim było to modne. Już sama idea zero-waste, jak dla mnie jest na tyle cudowna, by zrobić o niej odrębny wpis, ale to w swoim czasie. Teraz czas bym wyjawiła już wszystko, co pamiętam, czyli „całą”, acz dziurawą historyjkę w obszyciu z krasnej koronki mojej wyobraźni.
Pewna Pani, której prawdziwego imienia nie pamiętam, co pewnie nikogo nie zdziwi, kiedyś podczas wyczesywania sierści z pleców swojej masywnej, zaślinionej, szczęśliwej psinki wpadła na pomysł, by kłaki zebrać i wykorzystać. Myślę, że ta główna bohaterka mojej opowieści zasługuje, by zwracać się o niej przynajmniej zmyślonym imieniem, więc nazwijmy ją Ursula. Wracając do rozpoczętego wątku, Pani Ula, rekin przedsiębiorczości, potraktowała kłębki futra na poważnie, przekształcając ich postrzeganie z odpadu na surowiec. Cudowne, co nie?! Trzeba przyznać, że jest to dość nietypowe, by upcyklingować urobek z wyczesanego psa. Z pewnością wzbudziła tym niemałą kontrowersję, w naszym świecie „poprawnych” schematów i dziedzicznych stereotypów. Skąd w ogóle wzięła się jej śmiałość do substytuowania wełny? Ilu osobom w swojej wiosce mogła się tym narazić? Ile osób mogła tym wręcz obrazić? Tyle sprzeczności… Ewidentnie musiał zaistnieć jakiś istotny bodziec, który ośmielił ją do realizacji tego nowatorskiego pomysłu. Czy był nim strach związany z doświadczeniem biedy? Dość prawdopodobne, bo człowiek w kryzysie jest stworzeniem niezwykle kreatywnym. Mam jednak nadzieję, że Pani Uli to nie dotknęło i prawdziwy powód nie był dla niej przykry. Niestety nic więcej nie pamiętam z oryginalnego artykułu na jej temat więc ruszę swoją wyobraźnią w kierunku tych bardziej optymistycznych wersji wydarzeń. Kto mi zabroni?! Hulaj fantazyjko, hulaj zatem! Więc tak sobie myślałam o tym chwilę. Co JA bym czuła, gdybym latami patrzyła sobie na puchate kłęby sierści, które spod szczotki wyrywa porywisty wietrzyk i roznosi po całej hali? Co czuła Pani Ursula? Czy dokuczał jej ten widok? Można pomyśleć, że wyglądał on dość malowniczo i intrygująco. Równie prawdopodobne jest to, że mógł być denerwujący dla Uli, która bluźniła pod nosem, za każdym razem, gdy wiatr dmuchnął w jej stronę. Faktycznie mogło ją nieźle drażnić to „pseudo babie lato” z psich kłaków wokół domu, które stale unosiło się w powietrzu i wpadało do oczu, do zupy i co gorsza… przyklejało się do spoconego czoła podczas pielenia ogródka. O losie. Jak można żyć i pracować w takich warunkach? Ta myśl zdecydowanie motywuje do skwapliwego sprzątania wyczesanego futra z trawnika, zanim wiatr porwie to wszystko i zabierze gdzieś tam hen, a co gorsza potem przyniesie z powrotem. Podobny zapał do sprzątania mógł być również wywołany przez prawdopodobny konflikt z sąsiadami, którzy uprzejmie donosili na nią lokalnym władzom, obarczając oskarżeniami o zaśmiecaniu całej okolicy. Patrząc całkowicie obiektywnie zdecydowanie i ta opcja jest całkiem możliwa, ale to nie wszystko. Jest jeszcze trzecia opcja, szczerze mówiąc moja faworytka. Jestem fanką możliwości, że pomysł na materializowanie psiej sierści w swetry wyniknął ze świadomego kumulowania surowca. Tak czy inaczej, nie dociekając rzeczywistego powodu, Pani Ula nagromadziła sporo psiego futra, z którym chciała wreszcie coś zrobić. Wtedy właśnie wpadła na pomysł przerabiania go na tkaniny! I się zaczęło! Tak zwyczajnie? Po prostu uszyła sobie swetry? Może i tak, ale w mojej wersji wydarzeń zadziało się coś więcej. Wychodzę z założenia, że życie jest ciekawe, a ubarwiają je szczegóły. Więc dlaczego miałabym uskromnić tę opowieść? Przecież to nie miałoby sensu. A co więcej, dlaczego miałabym odmówić sobie pokusy opowiedzenia tego w musicalowym stylu? Absolutnie nie widzę nic przeciwko, zatem według mnie wyglądało to tak:
Pewnego słonecznego popołudnia, gdy nasza główna bohaterka wychodziła ze spożywczaka, obładowana zakupami, podszedł do niej znajomy, aby zwrócić pożyczone wcześniej pieniądze. Niefortunna była to okoliczność, ponieważ banknoty, które jej wręczył wypadły jej z ręki, podobnie jak wszystkie warzywa z naderwanej papierowej torby. Towarzyszyły temu przeróżne dźwięki, które wskazywały na zawrotne tempo całej akcji. Jakby tego było mało, właśnie w tym samym momencie pod jej nogami przebiegł przeraźliwie miauczący kot, który uciekał przed rozszczekanym goniącym go psem. A za psem biegł jego właściciel, który potwornie przeklinał, potykając się co chwilę o własne nogi. Ula wnet całkowicie straciła równowagę i przestępując z nogi na nogę, chcąc uratować butelkę z mlekiem przed rozbiciem, upuściła ją tuż przed psim właścicielem. Rozległ się dźwięk rozbitego szkła, który zwrócił uwagę wszystkich wokół. Cały świat jakby stanął w miejscu, zastygając niczym budyniowy krem, który za godzinę chłodziłby się w kuchni Uli. Ciszę jak makiem zasiał, przerwał kot, który miauknął z żalem, widząc, co się stało. Wszystkie oczy pobliskich gapiów zwrócone były w kierunku Ursuli, a ona z bezradności teatralnie upadła na kolana pośrodku swoich zakupów, które rozproszyły się po ziemi w mlecznej kałuży. Otumaniona dynamiką tej całej katastrofy, ze zrezygnowaniem spojrzała w niebo, śpiewając rzewną piosenkę o własnym smutnym życiu. Podczas gdy ona zajęta była śpiewaniem, jej kolega uczynnie zbierał pieniądze i brukselkę spod sklepu, a pozostali ludzie, którzy byli świadkami całego zdarzenia, w swoim tempie wyrwali się z zamyślenia i powrócili do swoich gwarnych czynności. Nie był to jednak koniec kłopotliwej sytuacji dla naszej bohaterki. Gdy Ula wzniosła oczy ku niebu, wnet zalała się łzami na widok chmurki ze znajomej sierści, która właśnie unosiła się nad jej głową. Dopadła ją frustracja i bezradność jednocześnie więc zaniosła się płaczem bez opamiętania. Całe szczęście na miejscu znalazło się kilku samozwańczych pocieszycieli, którzy zapragnęli ukoić jej ból istnienia. Kot próbował uspokoić ją mruczeniem, pies uskuteczniał dogoterapię, będąc stale w zasięgu jej ręki, a jego właściciel poklepywał Ulę po ramieniu, prawiąc do niej pociesznie. Kobieta powoli dochodząc do ładu w akompaniamencie tej trójki, uzmysłowiła sobie, że nie tylko dziś pieniądze wyleciały jej z ręki, bo, co gorsza wylatują jej codziennie! Wreszcie zdała sobie sprawę, że gdy ma się coś w nadmiarze, trzeba nauczyć się to sprzedawać! Ta myśl wyostrzyła jej wzrok. Wytarła mokrą twarz rękawem i podziękowała swoim kompanom za opiekę wielkim i radosnym uśmiechem. Na ten widok pies znów zaczął gonić kota, a do pościgu wnet dołączył się i jego właściciel, który na pożegnanie ukłonił się Uli, lekko przy tym uchylając kapelusz. Została sama, a jej piosenka wraz z polepszeniem humoru zmieniła nastrój na energicznie radosny. Niesamowite, że czasem muszą wydarzyć się dziwne rzeczy, aby człowiek uświadomił sobie coś oczywistego. Ula nadzwyczajnie ożywiona tą myślą, nie zważając na zlęknioną minę swojego kolegi, zaczęła z impetem kopać warzywa, które zalegały wciąż niepodniesione na piaszczystej drodze. Pył unosił się wszędzie! Ursula dziarsko maszerowała w tę i z powrotem wyłaniając się z połyskujących w słońcu tumanów kurzu. Tańczyła sobie swobodnie, uskrzydlona myślą o czuwającym nad nią oku opatrzności. Jednak wkrótce nastąpił nagły zwrot akcji! Wbrew zasadom fizyki, cały kurz naraz magicznie opadł, a Ula stała jak wryta pośrodku drogi, patrząc w kierunku własnego domu. Wtedy zanuciła spokojnie o tym, że ma nadzieję, że jej los się zmieni na lepsze i że rozwiązanie jej problemów jest tuż przed nią. Na koniec uśmiechnęła się i skromnie spuściła wzrok. Szybko pozbierała warzywa, po czym podeszła do swojego kolegi, który nadal przestraszony całą sytuacją siedział pod drzwiami sklepu. Widząc to, pośpiesznie podał jej pieniądze i część zakupów, które udało mu się wcześniej zebrać z ziemi. Ursula, pożegnała się z nim jak gdyby nigdy nic i wesoło nucąc sobie pod nosem, ruszyła spod sklepu w kierunku swojego domu. Zmotywowana chęcią szybkiego wzbogacenia się, przez całą drogę powrotną żywo obserwowała kłębki psiego futra, mieniące się kolorami złota. Już wtedy intensywnie wymyślała sposób na spieniężenie tych złotych nici, ale na pomysł natknęła się, gdy po południu znalazła się w psiej zagrodzie.
No. Mam nadzieję, że podobała Ci się ta pseudo musicalowa wstawka, ale czas na kontynuowanie mojej fikcyjnej opowieści w formie trochę uspokojonej. Myślę, że warto teraz nieco wyobrazić sobie, co Pani Ula miała w głowie, gdy wpadła na ten genialny, jedyny w swoim rodzaju pomysł. Pochylę się nad tym w najbliższym akapicie, po czym będę opowiadać dalej, co na bieżąco działo się u naszej Ulci.
Pani Ursula przez długie lata podczas zbierania chrustu w lesie naoglądała się ptasich gniazd misternie utkanych z futra jej psów. Jak zwierzęta doceniają ten naturalny surowiec to dlaczego ona miałaby go jakoś nie spożytkować? Olśniło ją wtedy, że z tego psiego puchu można utkać swetry, skarpety i koce. I w tym właśnie momencie wszystko stało się jasne i logiczne. Taki biznes to piękna sprawa, gdy jest się właścicielem całego stada psich przyjaciół. Co więcej, na zdrowym i dobrze odżywianym psie rośnie zdrowy, mocny włos, który przecież podobnie do owczego może służyć do wykonywania pięknych, miłych w dotyku, i ciepłych ubrań. Ludzie lubią głaskać psy, dlaczego mieliby nie czerpać przyjemności z głaskania ubrań z sierści psa? Nie oceniajmy, a stwarzajmy im możliwości! Ot, co!
Ula była tak przejęta natłokiem myśli, że swoim nienaturalnym zachowaniem zaniepokoiła psa, którego właśnie czesała. Pieszczotliwie mówiąc, „bydlaczek” mający tyle siły w sobie, że z łatwością wyrwałby z korzeniami małe drzewko, zaczął sapać, przeciągać się i wiercić niecierpliwie aż w końcu, uznając bezczynność dziwnie wyglądającej pani za koniec czesania, zaczął energicznie wytrzepywać się, posyłając tym samym całe strugi śliny wprost na zamyśloną właścicielkę. Pani Ursula błyskawicznie z podnieconej projektantki mody przemieniła się w halloweenowego przebierańca, bo maź psiego pochodzenia chlusnęła jej na ramiona, dekolt i twarz. Pośpiesznie wycierając się z wydzieliny o obrzydliwie glutowatej konsystencji, jednocześnie patrząc na szczęśliwego psa, który zmęczony grzecznym staniem w miejscu zaczął tarzać się po trawniku, westchnęła dramatycznie. Spadło to na nią wszystko jak grom z jasnego nieba, więc radość szybko przerodziła się w dziwny smutek. W głowie Uli znanym faktem stało się, że od lat marnowała bardzo dobry naturalny surowiec tkacki. Zapragnąwszy natychmiastowego wcielenia w życie swojego nowatorskiego projektu sprzedawania swetrów z sierści psa, jeszcze tego samego dnia Ula przedstawiła pomysł rodzinie. Wszystkich wstrząsnęło ze zdziwienia. Jak można się domyślić, niestety cały zapał Ursuli został tym stłumiony. Pewność siebie błyskawicznie zamieniła się w masę wątpliwości. Wkrótce kontrowersyjnie brzmiący plan na biznes pozostawił po sobie wspomnienie, a Ula zadziwiająco szybko pogodziła się z brakiem swojej sprawczości. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Tak sobie tłumaczyła. Życie w kolejnych dniach toczyło się po staremu, ale tylko pozornie, bo nastąpiła w nim jedna mała, acz dość istotna zmiana. Oczywiście i na szczęście miała ona fundamentalne znaczenie dla późniejszych wydarzeń. Wyrażę to teraz tajemniczo. Ula do trwonienia sierści już nigdy nie wróciła…
Pomimo tego, że kobieta przestała myśleć o stworzeniu włókienniczego eldorado niezmiennie traktowała wyczeski psiej sierści jako surowiec. Stwierdziła, że będzie ją wykorzystywała na własny użytek. Zaczęła oczyszczoną i osuszoną sierścią wypychać wnętrze poduszek, które okazały się niezwykle miękkie i wygodne do siedzenia, a co więcej nawet i do spania. Gdy przekonała się o tym na własnej skórze, postanowiła sprezentować tak wypchane poduszki członkom swojej rodziny, nie zdradzając przy tym, co jest ich wypełniaczem. W sumie dziwne, że się nikt nie domyślił, ale to moja opowieść więc wolno mi też takie dyrdymały wypisywać.
Jak to ująć, poduszki się przyjęły. O losie! Do czego to doszło, że na własnej rodzinie trzeba czasem eksperyment społeczny wykonać, żeby uwierzyć we własne możliwości! Ego Pani Ursuli odrastało w oczach. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że ciepły i szczery odbiór jej innowacyjnego, ręcznego wyrobu miał miejsce tylko i wyłącznie dzięki nieco podstępnej, przemyślanej tajemnicy. Gdyby nie decyzja o przemilczeniu tego i owego uprzedzenie do psiego futra w domu unosiłoby się gęsto w powietrzu po wsze czasy, a tylko Ula we własnej osobie spałaby na wygodnych poduszkach. Wprawdzie, wcielając w życie intrygę poduszkową, nie miała intencji utarcia nosa swojej rodzinie, ale w rezultacie właśnie tak się stało. Taki był efekt uboczny. Nie trzeba się domyślać nawet jakie zdziwione miny miały obdarowane osoby, którym Ulcia z niekrytą satysfakcją w głosie wyznała, na czym tak naprawdę w nocy twarz położyli. Na szczęście nikt nie miał do niej żalu, a co ważniejsze, nikt nie miał już argumentu, by złego słowa powiedzieć o złotym surowcu, który Ursula odkryła w psiej zagrodzie. A ona tworzyła dalej z radością i zapałem. Gdy wysyciła już swój dom odpowiednią ilością poduszek i uzyskała ich optymalną ilość na każdy metr kwadratowy, nastało pytanie. Co dalej? Robić dywany? Ocieplać tym ściany? Nie mogła sobie przecież pozwolić na przetrzymywanie całych worów niewykorzystanej sierści, bo jak to niby magazynować, a co ważniejsze po co? Wspomnienie o imperium swetrów kołatało jej się w głowie od czasu do czasu, aż w końcu uznała, że warto znów rozważyć obranie tego kierunku przetwórstwa. Czemu nie? Wiele się zmieniło. Sprzyjało jej tym razem przychylne spojrzenie rodziny, która przy każdej możliwej sposobności wychwalała i prezentowała jej poduszki znajomym i sąsiadom. Uzmysłowiwszy sobie to wszystko, Ursula błyskawicznie odzyskała wiarę w intratność pierwotnego pomysłu. Wiedziała, że im dłużej się będzie zastanawiać, tym dłużej przyszli klienci nie dostaną do rąk jej boskich produktów z psiej włóczki. Na nowo rozgorzała w niej wola wtargnięcia ze swoją marką modową na biznesowe pole walki. Tym razem już nie miała zamiaru się wycofać.
Decyzja zapadła, ale oczywiście nie obyło się bez pewnych trudności. Należało znaleźć i odpowiednio przygotować miejsce pracy. Zajęło to trochę czasu. Na szczęście z uwagi na obecność w gospodarstwie wszystkich niezbędnych narzędzi oraz zdobytą w dzieciństwie umiejętność przerabiania owczej wełny zapowiadało się wszystko dobrze. Nasza bohaterka była zachwycona wcielaniem w życie swojego projektu, a tworzenie przędzy wkrótce stało się jej nowym, stałym elementem codziennych obowiązków. Przędza wyszła przepiękna. I jak to powiedziała ciotka z sąsiedztwa, „delikatna w dotyku jak pajęcza niteczka” więc zdecydowanie pierwszy etap produkcji zakończył się powodzeniem. Nim się ktokolwiek zorientował, że Panu Ursula w ogóle zdążyła chwycić za jakiekolwiek sprzęty tkackie, to zadowolona autorka zaczęła prezentację swoich wyrobów. Zaskoczeniem dla całej rodziny była nie tylko ilość w pełni gotowych, bardzo profesjonalnie wykonanych swetrów, ale też różnorodność ich wzorów i kolorów. Spontaniczna, mała wystawa twórczości Uli nieoczekiwanie przerodziła się w porządny spęd rodziny, sąsiadów i znajomych, którzy targani ciekawością z początku chcieli tylko zerknąć na efekt jej pracy. Ostatecznie wszystko, co im zaprezentowała, zostało wyprzedane, a wystawa przerodziła się w huczną imprezę gratulacyjną. Oczywiście jak to na koniec tego typu opowieści warto też dodać, że wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Oto tym nienaturalnie przesłodkim akcentem kończę moją opowieść. W ramach podsumowania mam pewną myśl, którą chciałabym się z Tobą podzielić. Czy też nie masz wrażenia, że psia sierść była wykorzystywana przez ludzi od zarania dziejów? Jest to całkiem prawdopodobne, ale współcześnie może dziwić i wydawać się wręcz śmieszne. Mówi się, że od przybytku głowa nie boli, ale czy te najprostsze rozwiązania i małe szczęścia nie są w naszym życiu kluczowe?
Pytania dla Ciebie:
Co myślisz o swetrach z psiej sierści? Czy wiesz, że istnieją strony internetowe, na których popularyzowany jest upcykling psiego futra?
Życzę nastroju do rozkminek.
Pozdrawiam.
SapioMood